Jeśli kiedykolwiek narzekałam na jakiś kosmetyk, było to niczym w porównaniu z tym, co mnie ostatnio spotkało. Właściwie, co spotkało moją skórę. Więcej dowiecie się w dalszej części posta, więc zapraszam.
Nowe dziecko marki Bielenda - Dr Medica. Wiecie, że uwielbiam serum z kwasem migdałowym Bielendy, ostatnio też upodobałam sobie ich krem. Krótko mówiąc - dotąd wszystkie kosmetyki dobrze mi się sprawdzały, dlatego z ciekawością sięgnęłam po tę nowość.
Dermatologiczny przeciwtrądzikowy krem oparty na specjalnej formule, która ma za zadanie bezpośrednio działać na zmiany trądzikowe brzmi, jak coś dla mnie. Tak myślałam. W składzie kremu znajdziemy m.in. kwas migdałowy i laktobionowy, które moja skóra bardzo lubi. Tym razem miłości nie było.
Krem ma delikatny zapach. Konsystencja jest tłusta, ale lekka. Wygląda na taką, która szybko się wchłania. Nic z tego. Producent zaleca stosowanie go zarówno na dzień, jak i na noc. Bzdura. Nawet po nałożeniu niewielkiej ilości skóra okrutnie się świeci, jest tłusta. Krem nie wchłania się tak, jak powinien (moim zdaniem). Nie wyobrażam sobie nałożenia makijażu na taką tłustą warstewkę. Nie ma to nic wspólnego ze zdrowym nawilżeniem.
Ze wskazań producenta wynika, że moja skóra jest wręcz idealna do jego stosowania: mieszana, tłusta, narażona na powstawanie widocznych zmian trądzikowych, zaskórników, błyszcząca, z widocznymi rozszerzonymi porami.
Odniosę się teraz kolejno do obietnic producenta:
- Normalizuje pracę gruczołów łojowych, zwęża i oczyszcza pory - nie, nie i nie. Już wspomniałam, że krem nie nadaje się pod makijaż. Kiedy nakładałam go wieczorem, rano budziłam się z baaaardzo (!) tłustą, błyszczącą skórą. Wyglądałam jakbym się wysmarowała olejem. Nie, nie przesadzam. Żadnego zwężenia porów nie było, a tym bardziej oczyszczenia.
- Redukuje trądzik i powstawanie nowych wyprysków - to było najgorsze. Z dnia na dzień moja skóra wyglądała coraz gorzej: czułam mnóstwo podskórnych grudek, ponadto pojawiały się duże bolące gule na czole, skroniach, policzkach, żuchwie i szyi. Ostatni raz z trądzikiem na czole miałam problem jakoś w gimnazjum. Teraz pojawia się jedynie na części policzków, ewentualnie żuchwie. Pomyślałam, że skóra się oczyszcza i zaraz, za moment będzie już tylko lepiej. Niestety nie. Było gorzej i gorzej. Byłam załamana, nie mogłam na siebie patrzeć. Jeszcze nigdy, w tak krótkim czasie, nie pogorszył się stan mojej cery. Dwa razy nałożyłam krem na dekolt - oczywiście wyskoczyło kilka bolących gul. Dodam, że z niedoskonałościami na dekolcie nie mam problemów! Jedynie na twarzy i czasem na szyi (pojedyncze przypadki).
- Matuje, zmniejsza przetłuszczanie i błyszczenie skóry - nie! Raczej potęguje.
- Wyraźnie zmniejsza widoczność porów - nie. Przez wzmożone błyszczenie skóry są one bardziej widoczne. Skóra wygląda na zaniedbaną, brzydką.
- Intensywnie nawilża skórę wysuszoną na skutek terapii trądzikowych - nie. Natłuszcza skórę, ale na pewno nie nawilża. Ehhh....
Przed zastosowaniem tego kremu moja skóra może nie była w świetnym stanie, ale jakoś nad nią panowałam i wydawało się, że idzie ku lepszemu. Niestety jedna pomyłka sprawiła, że musiałam zaczynać od nowa. Kremu używałam jakieś 7-8 dni. Dłużej nie dałam rady. To taka moja mała przestroga. Zastanówcie się dobrze zanim go kupicie. Warto uczyć się też na błędach innych, nie tylko własnych. Nawet jeśli chodzi tylko (czy aż?) o kosmetyki.
50 ml/18 zł
ZAPRASZAM NA FB: KLIK.
ZAPRASZAM NA INSTAGRAM: KLIK.